"I don't know what we're doing,
I don't know what we've done.
But the fire is coming, so I think we should run.
I think we should run, run, run."
- Daughter "Run"
Biegłem ile sił w nogach, co chwilę odwracając się za siebie. Funkcjonariusze policji już dawno zauważyli i zgłosili moją ucieczkę, ale miałem nadzieję, że byłem choć krok przed nimi. Moja jedyna przewaga: byłem szybki i potrafiłem dobrze się ukryć.
Skręciłem gwałtownie w kolejną uliczkę. Znajdowałem się już jakieś czterysta metrów od hotelu. Nie mogłem stanąć nawet na chwilę, bo zdawałem sobie sprawę, że w pobliżu na pewno mnie szukają. Na szczęście nie biegłem bez sensu. Wiedziałem, gdzie się udać i choć nie było to najlepszym pomysłem, musiałem zaryzykować.
Za cel obrałem sobie starą opuszczoną hutę, tam kiedyś spotykałem się z chłopakami. Bardzo często piliśmy wódkę, braliśmy dragi i sprowadzaliśmy panny do towarzystwa. Teraz nie było to dobrym wyjściem, bo prawdopodobnie znajdował się tam mój brat, razem ze swoim gangiem. Właśnie w tamtym miejscu kilka dni temu zostałem pozbawiony resztek godności i honoru. Przez wydarzenia, które miały tam miejsce stałem się bezdomnym, nic niewartym człowiekiem. Chciałem o tym zapomnieć i nigdy nie wracać, to było moje największe marzenie. Nie spodziewałem się, że kiedyś huta stanie się dla mnie ostatnią deską ratunku i jedynym wyjściem z tak chujowej sytuacji. Najwyraźniej los lubił płatać mi figle.
Przyśpieszyłem, mijając wielu przechodniów, którzy nie zawracali sobie głowy moją osobą i mieli mnie głęboko w dupie. Musiałem przebiec jeszcze kilometr otoczony ludźmi - najbardziej niebezpieczny odcinek drogi. Nie chciałem, żeby ktokolwiek zauważył moją twarz, więc założyłem kaptur i spuściłem nisko głowę, przez co od czasu do czasu na coś wpadałem. Jeśli policja dotrze w to miejsce, na pewno zapyta o kogoś podejrzanego, dlatego nie mogłem pozwolić sobie, aby ktoś widział mnie dłużej niż ułamek sekundy. Musiałem dać z siebie wszystko.
Po chwili byłem prawie na miejscu. Zauważyłem starą kamienicę, za którą znajdowało się tymczasowe schronienie. Do przebycia został mi jeszcze kawałek drogi przez boczne ścieżki. Tak jak się okazało, nie było tam prawie nikogo. Ludzie nie lubią zapuszczać się w takie tereny, dlatego też były one odpowiednie dla uciekinierów lub innych zbirów. Wszyscy bali się ciemnych, opuszczonych, rozwalających się budynków, a ta huta siała wręcz grozę wśród tutejszych ruin. Od czasu do czasu docierali tam jedynie niektórzy turyści, którzy przez przypadek się zgubili. Wtedy robili wszystko, żeby jak najszybciej znaleźć się jak najdalej od tego miejsca.
Zwolniłem, ponieważ czułem, że mogę już poruszać się spokojnym marszem. Nie miałem pojęcia, co zrobię, jeśli zastanę tę bandę pojebów na jednym ze swoich tajemniczych spotkań, których kiedyś byłem uczestnikiem. Nie byłem tam mile widziany, nie chcieli mnie i bałem się, że któryś z nich nawet postanowi za wszelką cenę doprowadzić mnie prosto w ręce policji. Mimo, że byłoby to niekorzystne dla nich samych, na pewno wysłaliby jakąś ofiarę losu, tzw. osobę, którą bez wyrzutów i zastanowienia można poświęcić. W historii tej organizacji było już wiele takich ludzi, których losy nie potoczyły się dobrze. Niestety wszyscy zginęli albo gniją teraz w pierdlu. Mogli mnie zabić, zmasakrować, zrobić w sumie wszystko. Byłem przy nich bezbronny, nie miałem żadnej broni, punktu zaczepienia ani nawet powodu, dlaczego mieliby zostawić mnie przy życiu, nie byłem im do niczego potrzebny.
Po kilku minutach przed moimi oczami pokazał się ogromny komin i opuszczony, rozwalający się budynek. Dotarłem. Podszedłem bliżej, aby rozeznać sytuację. Nie słyszałem żadnych odgłosów ani nie widziałem śladów, które wskazywałyby na to, że obecnie ktoś tam przebywa. Było cicho, cholernie, przerażająco cicho. Wolałem dmuchać na zimo, więc ukryłem się za wielkimi kontenerami znajdującymi się w pobliżu. Otaczający mrok i klimat tego miejsca przyprawiały mnie o dreszcze mimo tego, że byłem tam mnóstwo razy. Rozejrzałem się we wszystkie strony i postanowiłem wejść do środka, wcześniej pokonując tory, a także kilku gnojków kręcących się niedaleko. Z powrotem rzuciłem się biegiem. Zatrzymałem się dopiero wtedy, gdy znalazłem się w całkowitej ciemności w środku tej ruiny. Nie widziałem żadnych świateł latarki sugerujących czyjąś obecność. Odezwałem się cicho, upewniając się tym samym, że na pewno jestem sam.
Odetchnąłem z ulgą. Skryłem się w najmniejszym zakamarku znajdującym się tuż za resztą pozostałą ze schodów i skuliłem się w kłębek. Przetarłem ręką mokre od potu czoło, delikatnie rozpiąłem kurtkę. Było mi gorąco, ale nie mogłem ulec żadnemu wstrętnemu choróbsku, to zdecydowanie nie wchodziło w grę. Upewniłem się, że jestem w posiadaniu komórki oraz kilku banknotów. Podświetliłem miejsce spoczynku, jednak wyświetlacz telefonu nie dawał należytego oświetlenia. Musiało to jednak wystarczyć na dłuższy czas. W kurtce znalazłem stary, zaschnięty już batonik musli, który okazał się świetnym posiłkiem w takich warunkach. Mimo wszystko wcale nie narzekałem, mogłem go przecież równie dobrze nie mieć i umrzeć z głodu.
Po jakimś czasie moje oczy przyzwyczaiły się do otaczającej mnie ciemności i widziałem już dużo lepiej. Ciągle zastanawiałem się, dlaczego nie spotkałem tu jeszcze nikogo z nich. Wiedziałem jednak, że prędzej czy później ktoś się tam zjawi i musiałem wymyślić jakiś plan. Najlepiej plan ucieczki, za cholerę nie mogli mnie znaleźć ani dopaśc w najmniej oczekiwanym przeze mnie momencie.
Myśl, Sasuke, do cholery ciężkiej.
Wymieniłem w myślach kilka podobnych miejsc do tego, gdzie mógłbym się tymczasowo zatrzymać i przeczekać do następnego dnia, kiedy mógłbym dotrzeć do kogoś ze starych znajomych, o ile ktoś chciałby udzielić mi skrawka swojego mieszkania. Nie miałem pojęcia czy znajdzie się taka dobra dusza, raczej nie miałem z nikim dobrych kontaktów. I strasznie tego żałowałem…
Stare magazyny na drugim końcu miasta - odpadają. Za daleko, w czasie, jaki pokonałbym do tego miejsca policja już dawno zdążyłaby mnie namierzyć. Dworzec - odpada. Stara kryjówka klubu motocyklowego, do którego kiedyś należałem… Tak, to był zdecydowanie najlepszy pomysł z możliwych. Do tej opuszczonej siedziby Black Hole miałem jakieś dwadzieścia minut szybkim marszem, więc około dziesięciu biegiem. Musiałem jedynie przeżyć tę noc i nie zginąć. Nie mogłem pozwolić sobie na zbyt wiele snu ani na rozkojarzenie. Chciałem utrzymać się przy życiu, więc moim zadaniem było ciągłe kontrolowanie sytuacji, nasłuchiwanie, czy nikt nie nadchodzi, robienie obchodów raz na jakiś czas. Wiedziałem także, że muszę choć trochę odpocząć, aby mieć siły na kolejny, trudny dzień.
Po jakimś czasie położyłem się i o dziwo udało mi się zasnąć. Niestety, nie trwało to za długo, obudziłem się przed drugą w nocy, nie potrafiłem już zmrużyć oka. Śnili mi się… Moi rodzice. Nie wiem już który, pieprzony raz nachodzili mnie, tłumacząc się albo wołając na próźno moje imię. Próbowałem uspokoić przyśpieszony oddech i nagłą złość, jaka we mnie wstąpiła. Wszystko na marne. Wstałem. Nerwowo krążyłem, szukając w tym wszystkim jakiegoś sensu, tłumacząc to sobie na różne sposoby. Nic mi nie pomogło. Nic, do cholery, nie pomagało.
Zacząłem wrzeszczeć. Wymachiwałem bez sensu rękami i kopałem we wszystko, w ściany, stare puszki pozostawione przez pijaczków, śmieci. O nic nie dbałem, w złości prawie rozszarpałem kurtkę, lecz udało mi się tego nie zrobić, zachowując zdrowy rozsądek, również zdając sobie sprawę, że bez niej prawdopodobnie nie przeżyłbym do następnego ranka. Miotałem się tak, pogrążony w nienawiści, żalu i bólu, który doskwierał mi każdego dnia. Bólu, z którym walczyłem od dawnych czasów. To on nie pozwalał mi zasnąć, sprawiał, że robiło mi się niedobrze. Dopiero, kiedy zużyłem resztki pozostałej energii, zmęczony zasnąłem, podparty głową o starą ścianę.
Obudziłem się, czując, że coś krępuje moje ruchy. Rozejrzałem się, lecz nikogo nie zauważyłem. Spojrzałem na ręce, które związane zostały mocnymi linami, to samo działo się z moim tułowiem, przywiązane było do słupa. Zacisnąłem powieki, myśląc, że jak z powrotem je otworzę, wszystko będzie normalnie. Zrobiłem tak kilkakrotnie, ale cały czas działo się to samo. To nie był sen, a cholerna rzeczywistość. Nie mogłem uwierzyć, że dałem się tak łatwo podejść, że mnie znaleźli. Zmęczenie wiele robi z ludźmi, aczkolwiek byłem pewien, że w razie czego sie obudzę. Możliwe, iż mój oprawca zachowywał się bardzo cicho, szybko i zwinnie, skoro nie oprzytomniałem, kiedy mnie wiązał. Wiedziałem, kto to zrobił. Już nie mogłem się doczekać wielkiego spotkania dwóch, niezmiernie kochających się braci… Zastanawiałem się tylko, za ile do tego dojdzie. Nie dopuszczałem do siebie myśli, że mógł zrobić to ktoś inny. Nie było nawet takiej opcji. Musiałem czekać.
Nie wiem, jak długo znajdowałem się w takiej pozycji, lecz wiedziałem, że długo tak nie przeżyję. Byłem wycieńczony, głodny, odwodniony i nie miałem okazji zaspokoić potrzeb fizjologicznych, które z każdą minutą coraz bardziej się nasilały. Pierdolony Itachi, mógłby się już łaskawie zjawić, mógłby nawet mnie zabić… W tej chwili nie zależało mi zupełnie na niczym.
Wielokrotnie próbowałem uwolnić się z przeraźliwego uścisku, ale niestety było to niemożliwe. Mój starszy brat za młodu uczęszczał na zajęcia z węzłów i pokonał w tym fachu nawet swojego nauczyciela. Nikt poza nim nie potrafiłby tego rozwiązać.
Niespodziewanie usłyszałem echo rozchodzących się kroków, ktoś znajdował się bardzo blisko, najwyraźniej zmierzał w moim kierunku. Po chwili przede mną ukazała się postawna męska sylwetka.
- Witaj, braciszku - zmroziło mnie na dźwięk jego niskiego głosu. Dawno nie miałem okazji, żeby go usłyszeć.
- Czego chcesz? - Warknąłem, widząc jego perfidny uśmieszek, na który zresztą leciały wszystkie dziewczyny. Co one takiego w tym widziały?
- Nie cieszysz się, że mnie widzisz, Sasuke? - Zaśmiał się rozochocony i nachylił się nade mną. Przyglądał mi się badawczo, gdy w ułamku sekundy wymierzył silny policzek, dla innych osób być może powalający. Wzdrygnąłem się.
- Tylko na tyle cię stać, braciszku? - Dałem nacisk na ostatnie słowo. Nie znosiłem, kiedy zwracał się do mnie w ten sposób. Po chwili zamachnął się i kopnął z całej siły w żebro, które chyba złamał. Byłem przyzwyczajony do bólu, więc nie robiło to na mnie dużego wrażenia, ale mimo wszystko miałem ochotę go zabić. Wziąć nóż i poderżnąć temu kutasowi gardło…
- Nie doceniasz mnie, młody - parsknął głośno. Brzydziłem się nim.
- Dopiero teraz zrozumiałem, że moment, kiedy uciekłeś z domu i zostawiłeś naszą rodzinę w spokoju był najlepszym w moim życiu - zaśmiałem się, wiedząc, że to tylko jeszcze bardziej go wkurwi. Nie bałem się złamań, nie bałem się uszczerbku na zdrowiu.
- To dlatego przez cały czas mnie szukałeś, tak? - Zakpił. - Bardzo często cię śledziłem i obserwowałem. Widziałem, jak wypartywałeś mnie w tłumie ludzi, jak modliłeś się o mój powrót. Pytałeś się wszystkich czy przypadkiem nigdzie mnie nie zauważyli, do tego przez cały czas miałeś przy sobie moje zdjęcie. A teraz nagle zmieniłeś zdanie? - Uderzył pięścią prosto w moją wątrobę. Poczułem to bardziej niż wszystko inne.
- Nie zapominaj, że od naszego pierwszego spotkania zacząłeś rujnować mi życie. Gratuluję, wreszcie osiągnąłeś swój cel - syknąłem z bólu. Zaczęło mi się kręcić w głowie. Nie miałem tendencji do poddawania się czy rezygnowania, ale chciałem, żeby to się już skończyło. Pragnąłem, żeby wreszcie zakończył to śmieszne przedstawienie.
- Chciałem, żebyś mnie nienawidził za to, co zrobiłem w przeszłości. Pragnąłem tego bardziej niż wszystkiego innego, a ty po prostu mi wybaczyłeś i chciałeś dać mi drugą szansę, na którą nie zasługiwałem - syknął i znowu jego usta znalazły się tuż nad moim uchem. - Jesteś słaby, braciszku. Już zawsze będziesz - ostatnie zdanie wypowiedział szeptem. I wtedy całkowicie zmieniłem podejście do sprawy. Itachi nie zasługiwał na to, żeby żyć, więc nie mogłem pozwolić mu na to, żeby mnie zabił, choć mimo wszystko nie byłem do końca pewny, czy byłby w stanie zabić ostatniego członka jego rodziny. Myślę, że nawet największy skurwysyn miałby z tym problem…
- A ty jesteś głupi. Nie wybaczyłem ci nigdy, rozumiesz!? - Nagle odzyskałem siłę i wrzasnąłem rozgrzany ze złości. Zacisnąłem zęby tak mocno, aż miałem wrażenie, że zaraz popękają. - Nigdy nie wybaczę ci, że zostawiłeś mamę w takim stanie i nigdy nie wybaczę ci zamordowania naszego kuzyna. Nigdy, rozumiesz!? Ale mimo wszystko - westchnąłem. - Chciałem, żebyśmy zaczęli od nowa, chciałem kurwa, mieć w tobie brata… Tego dnia, kiedy wreszcie się spotkaliśmy, myślałem, że to naprawdę jest możliwe, myślałem, że nam się uda. Ale ty tylko wciągnąłeś mnie w nałóg, doprowadziłeś do bankructwa i sprawiłeś, że teraz szuka mnie policja - zaśmiałem się histerycznie w głos. - Nienawidzę cię i ta jedyna rzecz trzyma mnie jeszcze przy życiu - spojrzałem na niego, wymuszając kontakt wzrokowy. Ten jednak nic nie odpowiedział, odburknął coś tylko pod nosem, odwrócił się i odszedł.
- Niedługo wrócę, nie martw się - rzucił na pożegnanie. No pięknie, zostałem znowu sam, a prawdopodobieństwo, że znajdzie mnie ktoś normalny i rozwiąże było niemal zerowe.
Przez cały czas walczyłem ze zmęczeniem i starałem się nie zamknąć oczu. Ta walka była jedną z najgorszych w moim życiu.
Chyba straciłem przytomność…
Ocknąłem się, kiedy poszułem, że coś smera mnie po szyi. Otworzyłem szerzej oczy, a po krótkiej chwili obraz stał się bardziej widoczny. Włosy. Różowe włosy, które należały do jednej osoby…
Sakura.
Co ona, do cholery, robiła w takim miejscu? I dlaczego właśnie ochoczo próbowała mnie uwolnić? Zauważyła, że jestem już przytomny, po czym użyła większej siły niż dotychczas. Sznur boleśnie wbił się w moją skórę, prawdopodobnie zostawiając na niej mnóstwo ran.
- Znasz się na węzłach? - Spytałem, nie wiedząc za bardzo, co mógłbym w takiej sytuacji powiedzieć.
- Jedna z tych rzeczy, w których jestem niezła - odparła, nawet na mnie nie patrząc. Była skupiona na swoim zadaniu, a do tego robiła przekomiczne miny, męcząc się z węzłami. Wątpiłem w jej zdolności, byłem przekonany, że taka dziewczyna jak ona nie będzie w stanie zniszczyć pracy Itachiego.
- Skąd się tu wzięłaś i dlaczgo mi pomagasz? - Zastanawiałem się, czy różowa nie miała w tym wszystkim jakiegoś ukrytego celu. Możliwe, że robiła to tylko po to, żeby dostać coś w zamian. W końcu takich dziewczyn znałem kiedyś od groma.
- Jak uda nam się stąd wydostać, to wszystko ci wyjaśnię - kąciki jej ust delikatnie się podniosły, a ja poczułem ulgę i uwolniłem ręce. Udało jej się. Skubana, wcale nie okazała się taka głupia, na jaką z początku wygladała.
Rozmasowałem obolałe dłonie. Podniosłem się, podpierając się o własne nogi. W ciągu ostatnich dwudziestu czterech godzin całkowicie opadłem z sił i nie wiedziałem, czy będę w stanie gdziekolwiek się ruszyć.
- Masz, jedz - podała mi do ręki zawiniątko. W folię spożywczą zapakowała bułkę, którą pochłonąłem w ułamku sekundy. Po chwili rzuciła mi butelkę z wodą. Na widok picia omal nie zwariowałem ze szczęścia. Wypiłem wszystko, nie zostawiając nawet niewielkiej kropli dla dziewczyny. Oczywiście, nie zboczyłem z tropu.
- A teraz mów czego chcesz - warknąłem.
- Więc tak mi dziękujesz za ratowanie twojego tyłka? - Zdziwiła się.
- Przypuszczam, że nie zrobiłaś tego bezinteresownie - prychnąłem, widząc jej minę. Oprócz siły odzyskałem także głos i wrócił do mnie zdrowy rozsądek.
- Najwyraźniej nie spotkałeś w życiu bezinteresownych osób, do których ja, o dziwo, czasami należę - skrzyżowała ręce. Nie odpowiedziałem, na co ona jedynie westchnęła. - Musimy się stąd wydostać i to w miarę szybko, póki nikt się tu nie kręci - rozejrzała się.
- Jakie “my” i gdzie niby mielibyśmy się udać? - Nie odpowiadała mi ta propozycja.
- Cholerny draniu, naprawdę chcę ci pomóc! I nie mam z tego żadnych korzyści, więc łaskawie zamknij dziób i mnie wysłuchaj! - O, ktoś tu się wkurzył. Nie wiedziałem, że potrafi tak pyskować. Nie doceniłem tej dziewczyny. Zaśmiałem się ciszej, na co ona zaczęła wymachiwać rękami ze złości. Na stabilną emocjonalnie to nie wyglądała… Ani się nie zachowywała.
- Przechowam cię przez kilka dni, a potem pomogę ci uciec. Czy taki układ pasuje, szanowny Uchiha? - W sumie bardzo pasował.
- Skąd mam mieć pewność, że nie wydasz mnie psom? - spojrzałem na nią jak na idiotkę, a ta popukała się w czoło.
- Sama mam z nimi na pieńku. Nie chcę mieć z nimi nic wspólnego, uwierz - zapewniła mnie, a ja mimo swoich podejrzeń uwierzyłem jej.
- Umowa stoi - odpowiedziałem po chwili.
- No to zwijamy się - skinęła głową, a po chwili opuściliśmy budynek. Kiedy upewniliśmy się, że teren jest czysty, poderwaliśmy się do biegu. Nie zamieniliśmy już ze sobą ani słowa.
***
Od autorki: Witam po miesięcznej przerwie! Wcześniejsze rozdziały dodawałam błyskawicznie w przeciągu dwóch/trzech tygodni, ale ten mi nie podpasował, więc stąd wziął się taki odstęp czasowy. Ale jak na mnie to i tak bardzo krótko, ci, którzy czytają bądź czytali moje blogi doskonale o tym wiedzą.
Jak już mówiłam, notka średnio mi się podoba, a także jest krótsza niż zwykle. No, ale muszę jakoś to przeboleć i obiecuję, że czwórka będzie ciekawsza i dłuższa.
Poznaliście już Itasia <sej heloł :3>, pewnie niektórzy czekali na ten moment. xD
No więc teraz zabieram się za rozdział na Skin i nowego bloga, o którym pisałam na fp (dla ciekawskich tematyka ShikaTema :3). Niedługo przedstawię na jego temat więcej informacji.
Ferie minęły, wróciłam do szarej rzeczywistości, której nienawidzę z całego serca, więc pisanie jest obecnie jedną z niewielu rozrywek. (y)
Dziękuję za garstkę komentujących!
Pozdrawiam i do następnego! <3
Ale jak ? Nie ogarniam, co ona?
OdpowiedzUsuńMuszę zresetować mózg xd Sasydz twarda sztuka, ok to ogarniam, Itachi kawał c,h,u,j,a :D to też czaję. Ale Sakura? WUT ? :D
Kobieto ile ty blogów chcesz prowadzić :o To błąd sama to przerabiałam i zostawiałam później <3 !
Polly-chan ~
PS Wbijaj do mnie :3
Tak, Itachi kawał chuja jak na razie, ale tak miało być spokojnie. :D
Usuńz blogami się zobaczy, ogarnęłam się z tymi pomysłami xdddd
Dziękuję za komentarz, jak znajdę czas to wbiję ;3
Cóż, rozdział mi się podobał. Tylko wydawał mi się troszczekę za krótki, a ja lubię sobie poczytać. W każdym razie przesiaduję na twoim blogu od niedawna, jednak jest tak specyficzny i ogólnie świetny, że pozostaję tutaj. Mam nadzieję, że kolejny rozdział pojawi się szybciej, więc nie zawiedź mnie!:D
OdpowiedzUsuńPrzy okazji zapraszam również do siebie:)
Też właśnie wydawało mi się, że jest za krótki. Ale postaram się, żeby następny był dłuższy, obiecuję :3
UsuńPostaram się nie zawieść, dziękuję za dobre słowa! :)
Świetny rozdział *o*
OdpowiedzUsuńZakochałam się w Sakurze i jestem straaasznie ciekawa co będzie dalej,coraz bardziej podoba mi się to opowiadanie :D
Weny,czasu i czego tam jeszcze ! <3
Dziękuję! <3
UsuńPodoba mi się powiązanie z mangą. To, że Itachi każe Sasuke siebie nienawidzić i daje mu manto, jak to było w pierwszej serii Naruto. Powtarza mu, że jest za słaby. Fajnie fajnie, serio lubię takie wplatanie w real life mangowych wątków :)
OdpowiedzUsuńNo ale było skandalicznie krótko! :( A tego to już nie lubię, bo nawet się nie zdążyłam wciągnąć, ech. I o co chodzi z Sakurą? Skąd się tam wzięła? Czemu też ma na pieńku z policją? Przez to porwanie synka Naruto&Hinata? Hmmmm...
Buziaki! ♥
Chustii tutaj? Wow, zdziwiłam się bardzo. :3 Ale pozytywnie oczywiście.
UsuńA no stwierdziłam, że fajnie by było wplątać coś z mangi, czemu nie :D
Wiem, że skandalicznie krótko. Przepraszam, ech :( Ale mogę tylko obiecać, że następny będzie dłuższy, postaram się przynajmniej, żeby był.
Buziaki i jeszcze więcej buziaków!<3 I Żulczyka, hmhm *,*
Popieram Chustiiii! To, że Itachi naciska na nienawiść do siebie jest takie urokliwe, choć niekoniecznie przyjemne. :D
OdpowiedzUsuńPrzepraszam, że z takim opóźnieniem, ale mam naprawdę problemy z pamięcią. ;__;
Klimat opuszczonych fabryk i innych budynków, zawsze spoko! Martwiłam się, że chłopak zrobi sobie jakąś krzywdę idąc, ale nie spodziewałam się, że jednak trafi na Itachiego. Myślałam, że go to ominie... Ale nie, trzeba było się na nim wyżyć. xD
No i ta Sakura? Spodziewałam się jej w tym rozdziale, ale nie tego, że przyjdzie go uratować! Bądź bohaterem na swojej dzielni 8| Albo nie na swojej, kto co woli. :D
No dawaj, dawaj następny rozdział, bo jestem ciekawa jak będą spędzać czas. xD
Przepraszam cię stara, że nie odpowiem nic sensownego, ale cały czas w głowie mam "mogliby mu dać zjeść tę rybę :(" xDDD no i dupa xDDDD
UsuńDam następny rozdział niedługo, chcę żeby w końcu wyszedł długi ._. (y) zawsze miałam z tym problemy.
Uwielbiam ( =ω=)..nyaa
OdpowiedzUsuńTo jest genialne. Będę czytać!
A po za tym nam jakąś słabość to narkomanów i to jeszcze brunetów. <3
Weny :3
BEZNADZIEJA. XDD <333333333333333333333
OdpowiedzUsuńDobra, miałam w sumie do nadrobienia dwa rozdziały, nie jest tak źle.
Szczerze przyznam, że wkurza mnie Sasuke, jest taki... sprzeczny sam z sobą, jakkolwiek to brzmi XD, i niestabilny emocjonalnie. Szczególnie irytował mnie w momencie, kiedy twierdził, że musi siedzieć cicho w tej hucie, po czym kiedy się obudził, wrzeszczał jak debil. Inteligenty to on nie jest xD Chociaż może nie do końca myślał trzeźwo, to i tak był irytujący. XD
Kurde, Itachi, a już myślałam, że raczej z niego będzie spoko typek, a tu się okazje, że zmarnował Sasuke życie... I jeszcze ten fakt, że jego matka zmarła, a ojciec popełnił samobójstwo... Dobijające. Ale i tak go nie lubię. xD
Saki natomiast jest naprawdę w porządku i aż dziwię się, że pomaga tak bezinteresownie Saskowi. Może ona ma też coś wspólnego z narkotykami... Kto wie, co Ci siedzi w tym głupiutkim umyśle <3
KURDE, nadal lubię ten szablon :3
Pozdrawiam!
O matko! Ten wątek z Sakurą strasznie mnie powalił. Najpierw ucieczka przed policją (czytałam z zapartym tchem, zastanawiając się czy uda mu się, czy mundurowi okażą się sprytniejsi), potem pojawia się Itachi, bije Sasuke, wymieniają ze sobą parę gorzkich zdań i bum! Itachi sobie odchodzi, a w jego miejsce pojawia się skłonna do pomocy Sakura (i w tym momencie moje serce z radości skakało i gwałciło wszystkie organy wewnętrzne xD). Wielką fanką paringu SasuSaku nie jestem, przyznaję, ale twoje opowiadanie jest na tyle wciągające, że coraz bardziej przekonuję się do tej pary. Mam w głowie tyle pytań dotyczących dalszej treści, dlatego idę konsumować twojego bloga xD! <3.
OdpowiedzUsuń